Milickie legendy

Terenem zawodów VII MMnO jest park pałacowy. Znajdują się tam oprócz klasycystycznego Pałacu także diabelski dąb i ruiny pałacu Maltzanów. Oto, co mówią o nich miejscowe legendy.

pałac milicki

Wzniesiony został w stylu klasycystycznym, a wzorowany był na pałacu w Poczdamie. Obecnie jest siedzibą Zespołu Szkół Leśnych. Słynna sala balowa mieszcząca się pod kopułą pałacu ma oryginalny kształt elipsy. Wokół założono pierwszy na Dolnym Śląsku ogród w stylu angielskim (dzikim i romantycznym). Na polanie przed pałacem rośnie dąb - pomnik przyrody. Ma obwód 694 cm i liczy ponad 300 lat.

diabelski dąb

Niegdyś okolice dzisiejszego Milicza zamieszkiwały bandy rabusiów, gdyż tereny doliny Baryczy były trudno dostępne - pokrywały je bagna i nieprzebyte knieje, zatem było to doskonałe miejsce na kryjówki - a biegnące tędy szlaki: bursztynowy i solny, były wymarzonym miejscem do zasadzek na bogatych kupców. Rabusie i dziś czyhają na śmiałków zapuszczających się w dzikie ostępy nad brzegami Baryczy.

W czasach, gdy rósł tu jeszcze gęsty bór, szczególnie wyróżniał się w nim olbrzymi dąb, z którym związane były tajemne moce, dlatego miejscowa ludność nazwała go diabelskim dębem. Pewnej nocy przez bór nieopodal zamkowych ruin przechodziło trzech rabusiów. Choć było już późno, dwaj woleli nadłożyć drogi, aby ominąć niesławny dąb, ale trzeci stwierdził, że nie boi się niczego, i poszedł drogą na skróty. Kiedy przechodził w pobliżu dębu w koronie drzewa coś gwałtownie się poruszyło, zaczął dąć silny wicher i porywał wszystko, co znalazło się w jego zasięgu. Porwany został także pyszałkowaty rabuś i wzniesiony przez wichurę wysoko w powietrze. Jego kompani usłyszeli tylko z daleka wrzask i nieziemski śmiech, który dochodził z wnętrza dębu, ale swojego kolegi już nigdy nie ujrzeli.

Trasa marszu przechodzi tuż obok diabelskiego dębu. Ilu śmiałków zdoła powrócić na metę zawodów, gdy zawieje silny wiatr?

pałac Maltzanów

Kiedy baronowi Joachimowi Maltzanowi urodził się syn, ojciec zorganizował huczną biesiadę. W innym skrzydle zamku spędzała bezsennie pierwszą noc po porodzie jego żona - Ewa. Nagle, ku swojemu zdumieniu, baronowa ujrzała rozsuwający się kawałek podłogi i wychodzącego stamtąd skrzata! Złożył on głęboki ukłon i poprosił o przesunięcie oliwnej lampy, gdyż pod komnatą leżała jego synowa, która spodziewała się dziecka, a kapiący z lampy olej utrudniał jej oddychanie. Baronowa spełniła prośbę skrzata, a ten przepadł tak nagle, jak się pojawił.

Po tygodniu ukazał się znowu ze sznurem pereł w ręku. Wręczył je baronowej w podzięce i kazał dobrze strzec. Perły miały niezwykłą moc, był z nimi związany los zamku i jego mieszkańców. Gdyby jedna z pereł straciła połysk, zginąć miał ktoś w rodzinie Maltzanów, a jeśli ktoś rozmyślnie uszkodziłby naszyjnik - nieszczęście miało spotkać dom.

Ewa Maltzan troskliwie ukrywała swój skarb, ale jej mąż nie uwierzył w całą tę historię. Ze śmiechem opowiedział ją gościom podczas biesiady, a jeden z nich zapragnął zobaczyć niezwykły podarunek i przekonać się o jego właściwościach. Kiedy Ewa przyniosła naszyjnik uderzył młotkiem w jedną z pereł, a ta rozpadła się na tysiąc kawałków. W tym samym momencie rozległ się potężny huk i tumany pyłu wdarły się do komnaty. Śmiertelnie wystraszeni biesiadnicy wypadli na dziedziniec zamku i zobaczyli, że... nie było wieży zamkowej. Runęła, grzebiąc w gruzach służbę i strażników.

Wtedy baron Maltzan przejęty nieszczęściem uwierzył w przepowiednię skrzata i zaczął traktować naszyjnik jak świętość. A ruiny wieży  zachowały się do dziś i przestrzegają tych,  którzy zechcieliby drwić z miejscowych skrzatów. Przechodząc kolo tych ruin, patrzcie uważnie pod nogi...